Życie
tego faceta było równie beznadziejne jak stary jabol, który teraz
pije.
Przed
chwilą zombie zabili mu dziewczynę. Właściwie byłą dziewczynę.
Właściwie to nie dziewczynę, tylko zwykłą puszczalską sukę,
która robiła z niego wała i spotykała się z nim, po to, by mieć
pieniądze, ponieważ mamusia mówiła jej, by nigdy nie plamiła
swych wypielęgnowanych, pachnących rączek czymś tak niegodziwym
jak praca. On widział wszystko. Obserwował, jak jeden z zombie
zaczął wgryzać się w jeszcze ciepłe zwłoki, jak krew, która do
tej pory krążyła w żyłach wycieka teraz na brudny od psiego kału
trawnik. W tej, jakże przerażającej chwili, nie zaczął płakać.
Nie rzucił się, by ratować przed pohańbieniem ciało kobiety,
która dawała każdemu, tylko przed nim, swoim narzeczonym, miała
opory (udawała, świetnie z resztą, wstydliwą dziewicę). Z jego
strony nie było żadnego bohaterstwa. W obliczu śmierci tej kobiety
jedyne, co potrafił, to rzygać jak kot. Na ten widok wszystkie
zombie z okolicy zeszły się i zaczęły chichotać. Mężczyźnie
zrobiło się głupio. Myślał, że jego chwile są policzone, gdy
jeden z trupów zawołał:
-Spierdalaj
brudasie!
Mężczyzna
uciekł szybko. Jeden z trupów, trzymający melancholijnie w ręku
kawałek nogi, mruknął za nim:
-Patrzcie
go, kurwa, jaka chołota. Takie rzeczy przy jedzeniu? Czego go matka
nauczyła?- Zwrócił się do kolegów- Chłopaki, zabierzcie
potrawkę zanim jeść mi się odechce.- Po czym dodał w zamyśleniu:
Ludzie
to naprawdę brudne i głupie istoty.